Jesteśmy w Dublinie. Mamy jeszcze 4 godziny do odlotu w stronę Maroka. Na lotnisku dołącza do nas Stedi i Mark , kolejna dawka optymizmu i wyprawa w kierunku baru na pintę Guinnessa w oczekiwaniu na Hichama. Mija pierwszy kufel piwa , drugi, trzeci i już czas na podejście do bramki odpraw a naszego druha jak niema tak niema.Kontrola paszportów oraz kard pokładowych , schodzimy schodami w dół a tu nagle w szybę puka Hischam i pozdrawia nas.... okazało się iż siedział w drugim pubie i oglądał mecz Manchesteru Unt. do samego końca.
Lot przebiegł bardzo spokojnie - spałem całą trasę a żona Martyna obudziła mnie 20 minut przed lądowaniem bo rozdawali karty które należało wypełnić i wręczyć oficerowi podczas odprawy.
W pełni wypoczęty mogę cieszyć się swoją pierwszą wizytą w kraju arabskim.